Właściwie jedyną stałą rzeczą na tym „naszym świecie” – jest ciągła zmiana. Człowiek to brzmi dumnie...ale nie w trumnie!

Przyszłość? „Myśli moje - nieuczesane”. Odcinek 2.

Ostatnie kilkanaście lat mojego życia było karuzelą zdarzeń i ciągłego, nieustannego spadania z góry... ze szczytów najwyższego dobrobytu – w beznadziejność i dno pospolitości dnia codziennego...
Myślę, że niewielu ludzi na tym świecie...miało tyle okazji - co ja - na tak wielkie wzloty i upadki...
Ale cóż – tak w życiu bywa i w efekcie końcowym...najważniejsze w życiu jest właśnie - samo życie.

Obecnie, jestem w Australii „pracuję” jako woluntariusz w hospicjum dla ludzi umierających na raka.
Bez wynagrodzenia.
Nawet muszę płacić za posiłki ale za to nie płacę za parking...bo nie mam samochodu, wszędzie chodzę
sobie pieszo – a to... jeszcze na całym świecie, chyba jest za darmo. Choć już niedługo, za oddychanie
świeżym powietrzem - tak jak dzisiaj, za picie dobrej wody – trzeba będzie płacić.

Bardzo lubię, swoje obecne zajęcia/dyżury w Hospicjum.
Pozwalają mi one patrzeć na życie, współczesność z innej zupełnie perspektywy.
Myślę sobie często: „Człowiek to brzmi dumnie...ale nie w trumnie”.
Zastanawiam się coraz częściej co zrobić - co ja mógłbym zrobić; aby te realia istnienia jakoś zmienić!

Medycyna była zawsze moim powołaniem i zawsze lubiłem pomagać ludziom, chociaż niestety często
(jak wspomniałem w autobiografii „AMEN”) - bywałem bezsilny wobec nieuchronności śmierci...
Zawsze w tych momentach myślałem: czy...i jak...można ten moment umierania zatrzymać albo nawet odwrócić... Teraz już wiem; jestem pewien, że w niedalekiej przyszłości będzie to absolutnie możliwe...
Obecnie, na dziś - to jeszcze ciągle nierealne marzenie...ale ludzka myśl, natchniona Boską pomocą jest wprost nieograniczona. Nie zna granic niemożliwości...ani nieskończoności...

A czyż mogłoby być, coś bardziej cudownego/wspaniałego, jak posiadanie daru/możliwości odwracania i zatrzymania – procesu umierania...Patrząc więc na skutek i panoramę odejścia; w krajobrazach po bitwie życia, dochodzę też czasami do rozmaitych (czasem może absurdalnych) wniosków:
Czy, aby rzeczywiście zrozumieć człowieka, ludzi... trzeba być świadkiem jego/ich procesu umierania,
odejścia w nieznane zaświaty...

Jakież to zupełnie inne krajobrazy życia, kiedy człowiek czasem zaledwie dwudziestoparoletni, a więc młody,
ale już dojrzały, stoi...wobec całkowitej nieuchronności przemijania, przed obliczem śmierci.
Wyrok został wydany - przez lekarzy, którzy postawili diagnozę nieuleczalności – np. raka... chociaż...
ten człowiek - był dotąd całkiem niewinny... nie zasłużył na karę i w dodatku...naprawdę bardzo...
ale to bardzo chce żyć. Bez cierpień.

W dodatku ten „skazaniec”... też nie wie: czy natura wykona wyrok już dziś czy też za parę tygodni...
Czasem, nawet do końca, do ostatniego wdechu...żyje jakąś nadzieją na cud istnienia, przetrwania...

A ja patrząc na niego, trzymając go za rękę...mam też nadzieję – aby ten cud mu jakoś przekazać...
Nic więcej nie chcę, nic też więcej nie sprawiło by mnie, żadnej większej radości...
Ale...na dziś - nie udaje mi się to nigdy – przegrywamy oboje, razem...
Chociaż ja... narazie wygrywam i zostaję jeszcze tu na ziemskim padole.
Odmawiam w duchu modlitwę pożegnania; szybko odchodzę do własnej rzeczywistości zapomnienia.

Z drugiej strony parawanu bytu, w tych momentach rozstania - napływają we mnie, olbrzymie ilości nieśmiertelnej energii istnienia. Wtedy bez względu na swoją „karygodną” przeszłość, staję się coraz większym optymistą –
w sensie swojej przyszłości; roli, jaką potencjalnie, być może wkrótce odegram - w jej tworzeniu...

Tymbardziej, że wtedy właśnie widzę, czuję wokół, coraz więcej...pozytywów dobra i życzliwych ludzi. Przynajmniej, tak mi się wydaje. Ale...może jestem po prostu – obłąkanym, nieuleczalnym optymistą?

Wiadomo „przyszłość”- teoretycznie w naszych rękach, jest jednocześnie coraz większą niewiadomą.
Wyznaję wiarę - w skrajności swojej „dawnej głupoty”, że jednak będę walczył; i to do końca życia, no bo tak naprawdę człowiek, przecież przegrywa w momencie, kiedy się poddaje, przestaje walczyć.
Nasz cały tzw. świat, bez względu na miejsce i czas, w którym aktualnie jesteśmy...ciągle się zmienia.
Właściwie jedyną stałą rzeczą na tym „naszym świecie” – jest ciągła zmiana.

W pewnym sensie, każdy człowiek, każda istota żywa - funkcjonuje we własnym, indywidualnym i odrębnym świecie – z drugiej strony, wszyscy jesteśmy niemal zmuszeni, zniewoleni do życia razem.
Jaki w tym wszystkim sens; jaka jest logika istnienia? Nikt, tak naprawdę do końca, nie ma pewności.
Każdy myślący człowiek, zapewnie często zadaje sobie tych kilka podstawowych pytań – jak poniżej:

1. „Gdzie to się wszystko toczy i po co”?
2. „Jaki to wszystko ma sens”?
3. „Co mamy robić dalej; z kim i dlaczego”?

Odpowiedzi na te pytania, najczęściej po chwili zastanowienia...odchodzą nam w większości do stanu względności, naszego myślowgo lamusa.

C’est la Vie – Let it Be.

I tak, jak napisałem w konkluzji poprzednich moich „Myśli nieuczesanych” - „Wiem, że nic nie wiem”.
Zapewne - jak każdy człowiek (może większość – może mniejszość), ciągle szukam swojego miejsca na tym naszym świecie. Być może...nie ma już takiego miejsca dla mnie – a być może ciągle będę szukał.

Aż pewnego dnia czy może sekundy, odwiedzi mnie Tanatos – albo inny posłaniec przemijania i każe...
mi się wynosić w zaświaty.
Dzisiaj - nie wiem dokładnie – ile czasu mi jeszcze zostało.

Wiem doskonale jedno:
Zanim odejdę na wieczność do nieskończoności – muszę jeszcze coś dobrego zrobić dla ludzkości.
To absolutna myśl przewodnia – wszelkich moich działań. Misji Mojego Życia.

Koniec Odcinka 2 „Myśli nieuczesanych”.

Ryszard Opara