„Szampana – można się napić zawsze i wszędzie. O każdej porze dnia, nocy i roku. W godzinach porażki czy klęski – aby się, jakoś tam oraz czymś pocieszyć...No a w godzinach czy dniach zwycięstwa – aby je, czymś odpowiednio celebrować (pooblewać).
Tak jakoś wyszło, że w tym przedziwnym, nadzwyczajnym roku 2020 - ostatni jego dzień, będę spędzał,
w zupełnie innym świecie.
Świecie, poznanym już dawniej, ale w zupełnie innych okolicznościach; wtedy, kiedy ludzie mogli jeszcze swobodnie marzyć o innych, lepszych realiach przyszłości.
Dziś tego już nie ma – niewiadomo czy jeszcze kiedyś będzie.
Dnia 29 grudnia, po stosunkowo krótkiej podróży (350 km) z Eighty Miles Beach – dotarliśmy wreszcie koło południa do celu o nazwie Broome. Ta - „80-cio milowa Plaża”, praktycznie dochodzi oceanem w okolice
Broome, chciałem nawet w „marach nocnych” spróbować przejść te 140 km nad wodą pieszo, ale jednak
tego nie zrobiłem (pomimo moich szczerych chęci, wpisania się do mej własnej „księgi rekordów”).
Przejechaliśmy cały dystans drogą główną „stanową”, utwardzoną asfaltem, naszym domkiem na kółkach.
I chyba całe szczęście...bo było na Ziemi dość gorąco, około+40 st. C - a słońce swieciło bezlitośnie.
Tak właściwie niemal zawsze jest tutaj – latem tropików. Czyli od grudnia do marca.
Nawiasem mówiąc podróż „motorhome” przez bezkresy Australii, to również bardzo ciekawa sprawa.
Szczególnie, jeżeli ma się ze sobą kolegów i kierowców na zmianę. Dystanse między miejscowościami są
bardzo duże, liczą się w setkach kilometrów (minimum co 450 km, jest jakaś osada czy stacja benzynowa)
a ruch na drogach w sumie niewielki. Czasem, przez kilka godzin, można nie spotkać, jednego samochodu.
Widoki z reguły są malownicze, choć czasem może nużące – ale jak człowiek (jako kierowca) się znuży...
albo ma jakieś potrzeby natury, zawsze i niemal wszędzie - można się zatrzymać aby się wyluzować.
A mając motorhome można się też przespać, zatrzymać na nockę. Pojechać dalej później- wcześnie z ranka.
W godzinie natchnienia – na ciąg dalszy...
Największym zagrożeniem są kangury (albo też strusie), które czasami, setkami siedzą sobie przy drodze
ale lubią też niespodziewanie sobie na drogę wskoczyć. Szczególnie niebezpiecznie jest o zmierzchu, oraz
o świcie - kiedy kangury, zwabione światłami reflektorów samochodowych – lecą... aby się przywitać...
Zderzenie zaś... z kangurem, który czasem waży ponad 200 kg – może się nienajlepiej skończyć.
Dla zwierzęcia – i dla samochodu. (Dlatego też np. wszystkie samochody terenowe – czy osobowe ale te jeżdżące w terenie – mają z przodu specjalne, metalowe, mocne zderzaki ochronne).
Niestety często, na wielu drogach leżą ciała zabitych zwierząt. To naprawdę bardzo smutny widok... Specjalne samochody służbowe, po nocy zbierają resztki rozjechanych.
Broome - „Perłowa Stolica” Zachodniej Australli, to rzeczywiście, niespotykane, wyjątkowe miasteczko.
Atmosfera na codzień i od święta, jest w pewnym sensie niesłychana, trudno ją opisać. Trzeba się wczuć.
Niewielka liczba stałych mieszkańców około 15 tysięcy; w sezonie wakacji zawsze się potraja, poczwarza.
I każdy, zawsze ma gdzie mieszkać; jedzenia i wody też wszędzie „w bród” – choć wszędzie jest czysto.
Zresztą tam teoretycznie przez okrągły rok można spać na dworze, pod gwiaździstym niebem; choć czasem, w sezonie tropikalnych monsunów i tajfunów, bywa chłodniej; bardzo mokro, no i bardzo wietrznie.
Miasto/osada znane jako Rubibi, założone było przed wiekami przez społeczność tambylców(aborigenów).
Sporo domów, sklepów, hoteli dla turystów, lotnisko, właściwie wszystko co potrzeba - ale najważniejszą
oraz główną atrakcją miasta - jest wspaniała plaża, zwana „Cable Beach” (Plaża Kablowa).
Nazwa nieprzypadkowa; bo to właśnie tutaj...jakieś 100 i parę lat temu, ułożono kabel telegraficzny, który połączył Australię z Jawą/Indonezją – a wkrótce potem z całą resztą świata.
I tak już zostało, chociaż dzisiaj, oczywiście nikt... tego kabla - już chyba nie używa.
Samo miasto to szachownica ulic, schodząca powoli i stopniowo do oceanu. Na rogach są Puby/Gospody oraz knajpy, które w sezonie - żywią i poją, oczywiście głównie turystów. Miejscowi wszyscy pracują.
Cable Beach, jest bardzo długa (25 km) oraz bardzo szeroka na kilkaset metrów. Czasem tzw. „swell” czyli przypływy, „macrofale” na tej plaży sięgają 10 metrów. Idealne miejsce dla fanów surfingu.
Piasek jest czysty i miękki - jak mąka pszenna. Leży sie na nim – jak w puchowej pościeli.
Dodatkową (moją ulubioną) atrakcją tej plaży są...wielbłądy, które sprowadzono z Afryki w XIX wieku –
i tak tutaj w Broome już pozostały. Coraz więcej wielbłądów, które pouciekały z opieki człowieka, ponoć
żyje sobie „na dziko” - na pustyniach i wertepach Zachodniej Australii – ale nie stanowi to problemu.
Na plażach Broome, zwierzęta te dostojnie i wolno spacerują po plaży, wożąc na grzbiecie turystów; tak właściwie przez cały tydzień...nie widać ich tylko w porze lunchu – (czyli masowego wodopoju) ale...
szczególnie pięknie i atrakcyjnie wyglądają one o zachodzie słońca...
Tak właśnie, wspólnie z kolegami i na wielbładach, spędzimy razem naszego Sylwestra w tym...2020 roku.
Będziemy już po kolacji a każdy, będzie dzierżył w ręku butelkę szampana, którą otworzymy o północy... nalewając bąbelki do plastikowego kieliszka (tylko takie są tutaj na plaży dozwolone).
Popijając ten trunek, będę próbował złożyć życzenia noworoczne - znajomym (w kraju i za granicą).
Będzie to - 7 godzin przed północą w Polsce...
Będę też, patrząc w gwiazdy rozważał słynne słowa Napoleona, które on sam, oraz jego cesarska wysokość - kiedyś tam, w czasach prawdziwej świetności Francji – wypowiedział. A mianowicie iż:
„Szampana – można się napić zawsze i wszędzie. O każdej porze dnia, nocy i roku.
W godzinach porażki czy klęski – aby się, jakoś tam oraz czymś pocieszyć...
No a w godzinach czy dniach zwycięstwa – aby je, czymś odpowiednio celebrować (pooblewać).
Zdecydowałem zawczasu, posłuchać rady Napoleona; bez względu na okoliczności niedalekiej przyszłości.
Było to jednak dopiero wtorkowe południe, miałem więc jeszcze trochę czasu - do czwartku, musiałem się jakoś rozerwać - w międzyczasie. Poszedłem więc sobie na spacer - w samo południe, nad ocean Indyjski.
Z przeciwsłonecznej konieczności założyłem długie, szerokie jedwabne portki oraz taką samą koszule - z rękawami przykrywającymi dłonie; kapelusz z korkami na ogonkach - (aby odpędzać natarczywe muchy); ciemne duże okulary i tak wystrojony polazłem sobie w dal; na północ.
Na plaży było trochę ludzi ale po paru kilometrach - nie było już nikogo – nigdzie.
Z lewej strony szafir oceanu - a z prawej biel piasku – dalej tylko zielone włosy wydmowe.
Nieduże, białe grzywy fal – spokojnie i leniwie rozlewały się po brzegach plaży
Z powrotem było dokładnie tak samo ale odwrotnie.
Co pewien czas, zdejmowałem swoje długie jedwabie, zostawając tylko w „inexprimablach” – udawałem się w kąpiel do chłodnych szafirów – dla otrzeźwienia ciała. Spacerowałem do zachodu, który był w tęczach wszystkich kolorów – a po zmierzchu, powróciłem do kolegów – „na małego” i coś smacznego.
Takie to własnie, ciężkie miałem życie – w przeddzień północy – nowego roku 2021...
Koniec odcinka Nr 4. Do jutra. CDN
RP - Primum Non Nocere
Lekarz z powołania. Polak - Patriota. Humanista. Misja i Cel Mojego Życia - Pomagać innym ludziom.